Kryjówka na 11 listopada
WPROST - Numer: 46/2014 (1654)
Zbliżające się święto 11 listopada, a więc rocznica czegoś najbardziej radosnego, odzyskania niepodległości przez Polskę, zamiast cieszyć – przeraża. Zauważyłem, że zaczynamy szukać miejsca, w którym można by się skryć przed centrum Warszawy, przed mediami, przed jadem sączącym się z każdego radia, przed zamieszkami na Nowym Świecie. To coroczny paradoks, że święto zjednoczenia Polski z zaborów, zamiast jednoczyć, dzieli, a media jak głupie tylko to podsycają, bo ich komputery wykazują, że to dobre na oglądalność. W każdym studiu telewizyjnym pyskówki. Pyskują przedstawiciele prawicy i pyskują feministki, pyskuje Kazia Szczuka i pyskówka trwa u Moniki Olejnik, u Lisa, wszędzie. Co roku zastanawiam się – skoro nikt tego jadu nie lubi, z prowadzącymi programy włącznie, to dlaczego akurat w tym okresie robią wszystko, aby wywołać zamieszki w swoim studiu? Przecież mogliby poświęcić te odcinki tematom niezwiązanym z zapalnym pytaniem „Polska tak, ale jaka?”. Można by w ogóle od 9 do 12 listopada puszczać w mediach tylko jak najbardziej apolityczny śpiew ptaków i indyjską muzykę relaksacyjną. Czemu nie? Włączasz radio – śpiew ptaków, włączasz telewizor – chóry, wchodzisz na portale – tylko informacje o pogodzie. Czy wtedy nie wyszlibyśmy na ulice się bić? Niestety, są tacy, którzy w ogóle przez cały rok się na te bijatyki cieszą, ponieważ znajdują perwersyjną rozkosz w negatywnych emocjach i destrukcji. Znamy przecież zjawisko kiboli (por. świetny film dokumentalny naczelnego „Wprost”, Sylwestra Latkowskiego, pt. „Klatka”), którzy czerpią radość z bicia się, na te bijatyki się umawiają, brakuje im wojny w zbyt pokojowym świecie. Nadmiar testosteronu połączony z sadomasochizmem, bo przecież chodzi o to, aby samemu też oberwać. Są więc określone elementy, które właśnie szykują się na doroczną wojnę z okazji rocznicy odzyskania niepodległości, a my, biedni cywile, chowamy się po kątach, zakrywamy głowy poduszkami, zatykamy uszy stoperami. Nie chcemy nic wiedzieć ani widzieć. My byśmy chętnie poświętowali rocznicę, ot, wypiciem szampana, my byśmy chcieli się radować. Tymczasem za oknem wybuchy przypominają nam, że może nie ma z czego, ponieważ Polska, która co roku nam się tego dnia objawia, jest czymś niezrozumiałym, niewartym świętowania, niepokojącym, jak hitlerowskie pogromy w faszystowskich Niemczech. 11 listopada Polska potwornieje i my jej nie poznajemy, ale przeraża nas, że to coś w niej tkwiło i wcześniej. Cała ta zła energia. Okazuje się, że to, co my na co dzień akceptujemy jako Polskę, dla wielu jest nie do przyjęcia. Że są ludzie, którzy tu i teraz czują się jak pod zaborami i wciąż myślą o zrobieniu rewolucji. I teraz ci ludzie wychodzą, biją, strzelają, rozwalają samochody. Gdzie oni są przez resztę roku? Co im się nie podoba w naszej rzeczywistości wolnej Polski? Dlaczego czują się tu obco? Na pewno nie dowiemy się tego z telewizyjnych dyskusji, a raczej pyskówek. Ponieważ jeśli redaktor zaprasza tego dnia do studia przedstawicieli skrajnej lewicy i skrajnej prawicy, aby napuścić i szczuć jednych na drugich, to oczywiście nie po to, aby się dogadali ani nawet aby dyskutowali. Ma się dziać. Oglądający to ludzie, którzy jeszcze przed chwilą byli zupełnie spokojni, teraz sami zaczynają się wkurzać, w końcu wychodzą na ulicę i tak koło nienawiści się nakręca. Ja w każdym razie mam już na ten czas kryjówkę. Mimo wszystko cieszmy się, że Polska odzyskała niepodległość. Kto zna historię, ten wie, że naprawdę już się na to nie zanosiło.
Michał Witkowski
Od „afterparty” do „zdjęć”. Subiektywny słowniczek snobizmów Fasion Weeka.
„Viva Moda”
Czy można stać w półgodzinnej kolejce do prowizorycznej toalety i jednocześnie dobrze wyglądać? Czy kiedy piesek Faidra ziewa to pokaz będzie miał złe recenzje? Dlaczego niektórzy nerwowo kręcą się w okolicach ścianki w czasie, gdy fotografowie wychodzą z pokazu? W czym redaktorki TVNu myją podłogę? Ile kreacji musi zabrać prawdziwa elegantka na siedem dni (i nocy)? Nie wiesz? Zajrzyj do słowniczka Fashion Weeka!
„Ty to masz tą rozpiętość zainteresowań” - rozmarzyła się jedna moja znajoma, gdy zapytała, co tam u mnie słychać. Bo tak: nagrywam Kulisy Sławy, idę na sekcję zwłok (potrzebne „do prozy”), robię wywiady z policjantami z dochodzeniówki, prokurator i bsndytami i… jadę na Fasion Weeka. Niemal taki prosto z sekcji. Ale i tak sekcja to było nic, prawdziwe szoki i odkrycia czekały mnie w Łodzi!
A jak afterparty - Zacznijmy od końca, jesteśmy przecież na Fashion Weeku, a tu nic nie jest takie, jak za ogrodzeniem Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. Od czternastej do dwudziestej drugiej co godzinę wchodziliśmy na pokaz, po dwudziestu minutach w tłumie z niego wychodziliśmy i trzeba było jeszcze przeczekać do kolejnej okrągłej godziny, kręcąc się niemiłosiernie w → Showroomie, fotografując, włażąc bez celu do różnych viproomów, stojąc w gigantycznej kolejce do catheringu, próbując się dostać do toalety… No ale oto ostatni pokaz, zwykle ten „najważniejszy” i już zaczyna się zamawianie taksówek. Całe sznury czekają na zewnątrz. O ile ma się wywalczone → zaproszenie, trzeba szybko wrócić do hotelu, wykąpać się, zrobić. Jeszcze raz przejrzeć przewidziane na afterparty ciuchy, sprawdzić, czy w świetle dziś nabytej wiedzy o najnowszych trendach wśród publiczności dalej jest się ok, czy nasza kreacja nie zdezaktualizowała się od rana… Jeśli nie, to wcisnąć się w nią i już znowu dzwonić po taksówkę, jechać do kolejnego modnego klubu, z dumą wymachiwać ochronie na bramce wywalczonym zaproszeniem, i znowu czerwony dywan, ścianka, hałas, krzyk i szał. Ale tu nie Warszawa. Na ściance robią sobie zdjęcia komórkami nie celebryci, tylko (o wiele ładniejsze) małolaty, wszystko się miesza, podziwiani na scenie modele chodzą w zwykłych kurtkach Levisa i piją zwykłe piwo z plastikowych kubków, są w ogóle do wyrwania, są żywi. Ale główną opowieścią, jeśli idzie o aftery, jest walka o zaproszenia, równa tylko walce o identyfikatory. Miło być choć trochę znaną osobą, aby ominąć tę krwawą jatkę. Można spotkać desperatów zdolnych oddać się za zaproszenie i osoby, które już je miały, ale ktoś je im wyrwał. Tymczasem ja dostawałem je od kilku dni i wyrzucałem, myśląc, ze to jakieś ulotki reklamowe. Zrobiłem furorę informując na papierosie przed halą, że paliłem nimi w piecu i do dziś w moim hotelu znajdują się ich niewyczerpane zapasy, na afterparty przedwczorajsze, wczorajsze, a może nawet dzisiejsze…
B jak backstage. Również żeby wejść za kulisy należało mieć jakieś chody u organizatorów i wielkie dzięki z tego miejsca Mateuszowi Kaczorowskiemu za daleko idącą, bratnią pomoc. Bo jednak wstęp na backstage to było wybitne przeżycie estetyczne, artystyczne i erotyczne. Dwudziestu przebierających się modeli (częściowo) w fantastycznych kreacjach od Kamila Sobczyka, z którymi można było robić sobie zdjęcia obejmując ich i podziwiając detale (niepełnego) stroju jeszcze zanim zwykli śmiertelnicy zobaczą je na wybiegu! Tu ktoś w samych majtkach udziela wywiadu, tam znowu maluje się wypieki na policzkach, a wszystko w zapachu pudru i nienoszonych ubrań. Wparadowaliśmy tam z kamerami TVNu, chłopaki od razu zaczęły robić głupie miny, pokazywać „faki”, a ja starałem się nieznacznie dowiedzieć, gdzie też zostali zakwaterowani ci wszyscy modele. Otóż ani nie w Ambasadorze, ani w Grandzie, tylko w jakimś tanim hostelu pod miastem, przy drodze.
Basic - “Nie lubię basicu” - powiedziała moja znajoma z TVNu obdarzona ciętym językiem. - Jak widzę laskę ubraną szmatę, w której ja myję podłogę”… W bardziej wyszukanych kreacjach chodzę wyrzucić śmieci… Rzecz w tym, że basic, czyli styl podstawowy, zerowy, jest potrzebny i doskonale się sprzedaje, w przeciwieństwie do haute couture. Szczególnie w czasach permanentnie panującego kryzysu. Każdy z nas na co dzień woli nosić coś mniej absorbującego uwagę własną i otoczenia. Dlatego też na wybiegu pełno było małych czarnych, białych bluzek i granatowych spódniczek z falbaną, miękkiej, wygodnej, beżowej bawełny. I czasem tylko wzdychałem, gdyby tak te „basicowe” pokazy przerywał dla odmiany jakiś szalony Arkadius, Galliano czy McQueen, żeby nie było ciągle tak, jakbyśmy chodzili i oglądali wystawy galerii sklepów… Trzeba jednak przyznać, że w sklepach jest „dobry basic” i „zły basic”, bo jednak i tu, mimo, że prosto, można łatwo coś sknocić. Weźmy na przykład najprostszy element codziennego, wygodnego ubioru czyli t shirty. Jak trudno zrobić tu coś ładnego, bez tych wszystkich wstrętnych napisów, numerów, a jednocześnie coś, co by wyglądało pięknie. W tej dziedzinie dobrze radził sobie Łukasz Jemioł.
Blogerki modowe: Maffashion, Jessica Mercedes i nade wszystko Macademian Girl przyćmiły swoimi stylizacjami zarówno gwiazdy, jak i to, co działo się czasem na Głównej Alei. Zjawisko blogerki modowej było dla mnie zupełnie nowe i właściwie, tak! To jest jakiś sposób na życie dla młodej dziewczyny, która histerycznie interesuje się modą. Blogujesz sobie, chodzisz do szkoły, masz normalne, szare życie, ale wiesz, że zawsze akurat zbliża się jakiś Fashion Week, jak nie w Łodzi, to za granicą i można się na niego cieszyć, szykować sobie kreację. A kreacji każda musiała mieć siedem, na cały tydzień, przy czym były to stylizacje na poziomie japońskich cosplayerek. Takich rzeczy nie dostanie się ani w Likus Concept Store, ani nigdzie, to trzeba sobie samemu wymyślić i uszyć. Myślę, że zjawisko blogerek modowych będzie rosło w siłę!
C jak celebryci - tegoroczny Fasion Week (pewnie jak każdy) przeżywał prawdziwy najazd: Ola Kwaśniewska, Edyta Herbuś, Joanna Horodyńska, Ada Fijał, blogerki, Robert Kupisz, Tomasz Jacyków, Jarek Jakimowicz… Projektanci - Tomasz Ossoliński, Łukasz Jemioł, Krzysztof Stróżyna. „Lifestylowcy”, jak np. świetnie wystylizowany i jak zwykle piękny Spalony Tost. Marcellous Jones, naczelny i prezenter internetowego magazynu o modzie TheFashionInsider.com. Pewien przepiękny norweski piosenkarz Tooji. Ludzi pióra (zwykle mało zainteresowanych modą) reprezentował skromnie ale dzielnie piszący te słowa Michał Witkowski, świeżo po sekcji, ale już pozszywany. Wszyscy siedzieli sobie wygodnie w pierwszym rzędzie i poddawali się leczniczym kąpielom we fleszach, pomagającym na reumatyzm, korzonki i kompleksy. Mniej obleganym przez fotografów bardzo pomagało pożyczenie od Marcellousa Faidry. Ustrojona codziennie w inne ubranko i nową kolię, z uwagą przyglądała się pokazom, zupełnie nie jak pies, tylko jak krytyk, albo przynajmniej psia blogerka modowa. Pokazy na Głównej Alei były najczęściej do siebie dość podobne i żartowaliśmy, że krytycy pewnie kierują się w ocenie tym, czy Faidra ogląda z uwagą, czy ziewa, w końcu kogoś trzeba zjechać, a kogoś pochwalić. Piesek jako wyrocznia mody? Czemu nie! Zresztą, Faidra to nie jest tak do końca pies. Na moich kolanach natychmiast zadarła dumnie głowę i zamieniła się w dostojnego Sfinksa.
CZ jak czerń. Black is back! Na szczęście już znowu można ubierać się na czarno. Nikt nam nie umarł, po prostu nam jest dobrze w czerni! Wyszczupla i jest efektowna, a na dodatek wszystko do wszystkiego pasuje (o ile jest czarne). Niestety, wszyscy projektanci, jak jeden mąż i jedna żona podchodzą do niej tak samo: grają różnymi fakturami czerni, matową, błyszczącą, skórzaną, lateksową i łączą to najczęściej ze srebrem. W wielu pokazach można było spotkać czarne swetry ze srebrnymi pasami na rękawach. Z wdziękiem i talentem u mojego odkrycia - Kas Kryst. Ale najlepiej radził sobie z czernią niejaki Piotr Górski (widownia), który reprezentował coś jak bardzo już neo i post gotyk. Właściwie przetrawiony przez liczne nowe klimaty sceny muzycznej.
D jak Designer Avenue. Dwóch czarujących młodzieńców usuwa czarną materię przykrywającą wybieg i wyglądającą jak tren wielkiej, czarnej divy mody, światła gasną, odzywa się „rasowy” głos informujący o tym, jakie firmy sponsorują „Fasion Philosophy”, dymiarki dymią, wrażenie narasta, iPhony i tablety gotowe do robienia zdjęć, które po pół minuty znajdą się w sieci, a tu… Faidra ziewa. Śmiertelnie poważne, pozbawione humoru kreacje. Publiczność ma wobec swoich strojów więcej autoironii: tu jakiś szeroki uśmiech na patyku do wielokrotnego użytku podczas wieczoru, tam znów kreacje tak przerysowane, że karykaturalne. Na scenie: powaga, przewidywalność, sprzedaż. Wszystko więc było ładne, poprawne i znając trendy, mając elementarny dobry gust, można być w tym kraju projektantem mody. Wyjątki: Berenika Czarnota ze swoimi pięknymi swetrami, Anniss ze swoją rebeliancką modą męską, intelektualne Nienukko, no i przede wszystkim → Slava Zaitsev.
E jak „E, tam, chodźmy”. Czasami słyszało się to powiedzenie: „e, to nic nie jest, chodźmy”… Za często, niestety.
F jak Faidra ( → celebryci)
Fight o pierwszy rząd - ponieważ zostałem brutalnie wyrzucony z mojego miejsca w pierwszym rzędzie przez jakąś panią ze sztucznym pudelkiem na stałe przyczepionym do torby i utrzymaną w konwencji „pan tu nie stał”, mam uraz. Będąc pierwszy raz na Fashion Weeku, nie znałem lokalnych snobizmów i nie wiedziałem, że najważniejsze z tego wszystkiego to mieć dużo zdjęć na ściance i siedzieć w pierwszym rzędzie. Potem „Pudelek” dziwił się, że „Kwaśniewska w pierwszym rzędzie - pierwsza liga celebrytów?!”. Tymczasem nie tylko Kwaśniewska, ale dwieście innych, o wiele mniej znanych osób także wywalczyło sobie to wspaniałe miejsce. Najbardziej nerwowo było w tłumie przed otwarciem pokazu (przetrzymywano nas) i podczas wchodzenia. Uwaga praktyczna: na FW nie warto inwestować tysięcy w buty, bo już pierwszego dnia wojny polegną na froncie w walce o pierwszy rząd, zadeptane przy wchodzeniu.
Philosophy - oficjalna nazwa FW brzmiała: „Fashionphilosophy. Pashion Week Poland”. Filozofii w tym wszystkim oczywiście nie było za grosz, ale za to pięknie i wzniośle brzmiało, a jesteśmy przecież w świecie, w którym pozory i ogólne wrażenie jest ważniejsze od sensu.
G jak Główna Aleja (por. Designer Avenue)
I jak Identyfikatory - były dwa i brutalnie dzieliły i tak już dramatycznie podzieloną klasowo publikę (jednym robią zdjęcia, inni sami muszą sobie robić, jednych stać na te wszystkie kreacje, inni tylko łapią trendy, jedni mają zaproszenie na → afterparty…) Jeden: dla prasy, drugi dla vipów. Różnica była głównie prestiżowa, no i ten drugi upoważniał do wejścia do viproomu (nie mogło zabraknąć!), w którym w sumie było to samo wino, co w pressroomie, ale za to w vipowskim towarzystwie. A co jeśli ktoś nie należał ani do prasy, ani do vipów? Gdzie wino dla niego? Otóż, prawie takich nie było, bo na pokazy wchodziło się tylko za akredytacją. Główny problem z identyfikatorami polegał na tym, że były do zawieszenia na szyi, na „smyczce” i psuły całą koncepcję dekoltu. Dlatego wszystkie elegantki trzymały je gdzieś w torbie i co godzinę było wielkie wygrzebywanie ich z dna.
K jak kreacje - z racji charakteru piszącego ten tekst, będzie głównie o kreacjach męskich i to na widowni. Otóż pierwszego dnia, po powrocie do hotelu, pełnym politowania wzrokiem obrzuciłem porozkładane wszędzie ciuchy, z których jeszcze rano byłem tak dumny! Niestety, nie zrobią tu furory, bo choć drogie, to o wiele zbyt stonowane i subtelne, jak na to, aby przebić się w tym cyrku. Tu by trzeba podświetlaną krynolinę z klocków lego, talerz z jajecznicą na szyi i akwarium na głowie, żeby ktoś coś zauważył. Czasami zdawało mi się, że choćbym sobie odciął głowę i szedł tak z nią pod pachą rozglądając się ciekawie otworem na lewo i prawo, i tak nie zostałbym zauważony, jeśli obok stałaby Edyta Herbuś.
Od razu wynotowałem sobie wszystkie trendy i uznałem, że wszystko naprawię następnym razem, kiedy może przyjadę do Łodzi jako ważąca czterdzieści kilo blogerka modowa. Bo właśnie, aby tam dobrze wyglądać, należy ważyć niewiele więcej od solidnych glanów, mieć tunele w uszach, komiks mangi wytatuowany na szyi, odwrócony krzyż i pierścionki wytatuowane na palcach. Trzeba mieć utlenioną i zaplecioną w warkocz brodę do ziemi, a w każdym razie koniecznie zarost. Ten zarost dobrze będzie kontrastował z czarną spódnicą przewiązaną łańcuchami. Spod czarnej, wełnianej czapki mogą wystawać doklejone siwe włosy (jak to zrobił niejaki Piotr Górski „Pjotr”). Równie dobrze można mieć na głowie turban lub coś innego, czego na pewno nie kupi się w Likus Koncept Store. Jaki jest sens siadania w co wyższych nakryciach głowy w pierwszym rzędzie? Będą ci robić zdjęcia, co z tego, że drugi rząd za cały pokaz będzie miał górną część twojej kreacji! Co do toreb to rządziły najwymyślniejsze ekotorby (w których tak trudno było znaleźć na dnie identyfikator). Do spódnic pasował drugi bardzo modny element kobiecy w męskim stroju - brylantowe naszyjniki, perły i w ogóle coś damskiego na szyi, ale do tego koniecznie ten zarost, odciążający całość genderowo i przebity nos, brwi itd. Myślę, że ten „mundurek” jest bardzo seksi, ponieważ, jak w przypadku piratów (pamiętacie te ich warkoczyki w wydaniu Galliano?! Damskie chusteczki, warkoczyki, kolczyki i do tego brutalne, bandyckie mordy?) stanowi cudowny koktajl Mołotowa z elementów bardzo męskich i bardzo kobiecych. Iskrzy!
M jak Macadamian Girl - kiedy mówię o blogerkach, muszę od razu dodać, że na poziomie japońskich costpelayerek ubrana była tylko jedna, dwie pozostałe stanowiły tło. Macadamian Girl zrobiła dużo, aby wyglądać jak postać z kreskówki czy z jakiś alternatywnej rzeczywistości, której nie dotyczy obieranie kartofli, odbieranie dzieci z przedszkola, użeranie się z ZUSem, rakotwórcze grille w ogrodzie z mięsa kupionego na wyprzedaży w Tesco… Nie, ona z tym wszystkim nie miała nic wspólnego. Opatulona w swoje neonowe piórka siedziała i pilnie notowała z nóżką na nóżkę. Nie opuściła żadnego pokazu. Była symbolem szerszego zjawiska, jakie odczuwało się na całej imprezie: oto nareszcie jesteśmy w strefie, w której można się wystroić i nie słyszeć na lewo i prawo durnych uwag… Tu można sobie wszystko przekłuć, ufarbować, nałożyć i spotka się tylko z obojętnością lub życzliwym zainteresowaniem. Osobiście pragnę nadać jej tytuł „pierwszej maskotki polskiej mody”. Oby ją bardziej inspirowała do szaleństw!
Tamara Gonzalez Perea i Michał Witkowski na łódzkim Fashion Weeku, jesień 2013
Marcellous Jones (właściciel por. → piesek)
Matury - Może z powodu bliskości matur, na wybiegu Designer Avenue królował typ „grzecznej dziewczynki”. Białe bluzeczki i granatowe plisowane spódniczki doskonałe na maturę i – w ramach szaleństw – znowu małe czarne na studniówkę.
O jak off .To rzeczywiście może być alternatywa dla sieciówek. Kreacje są niedrogie, ale niektóre zaprojektowane z prawdziwym talentem i pazurem (Kamil Sobczyk, Kas Kryst). Trochę tu streetu, dużo ironii (Katarzyna Górecka), której tak brakowało na Głównej Alei. Atmosfera luźniejsza, widownia sobie bliższa, scena zdecydowanie kameralna. No i wreszcie eleganckie toalety zamiast wiecznych toi toi. W męskiej pachnie czymś, czego nie kupimy ani w Sephorze, ani w Douglasie, no, może w Galilu lub Missala Quality, a i to „spod lady”. Pod umywalką, na podłodze, leży opalizujący cekin. Jakiś model od Sobczyka musiał tu grzebać przy swoim ubraniu. Kampowo - fasionweekową atmosferę podsyca jeszcze stojący na umywalce papierowy kubek z kawą, jaką można kupić na pierwszym piętrze. Tak, w tej ubikacji biznes rzeczywiście spotyka się z kulturą (tak brzmiało hasło reklamowe Domu Towarzystwa Kredytowego, gdzie odbywały się pokazy nurtu off).
out off schdule (por. off)
P jak pierwszy rząd (por. fight)
R jak… Sprawdziłem to wielokrotnie i na całym FW literalnie nic nie zaczynało się na literę R. Świat bez R. R nie istnieje w Łodzi. Bo co? Raszpla? Ropucha? Rachunek? Owszem, płaciło się… Rozpryskiwać? No, pryskało się perfumami obficie… Do rękoczynów nie dochodziło. Rękawiczki w tym roku nie były w modzie. Z Reykjaviku chyba nikt nie przyleciał. Rewolucji w modzie też, niestety, nie było…
S jak Showroom - Zarówno Showroom, jak i Concept Store stanowiły słodki dodatek, strefę handlową, w której można było nurkować do woli między pokazami. Ciuchy, dodatki, biżuteria - wszystko, co tak lubimy! Poziom był nierówny, ale raczej były to rzeczy (na szczęście) bardziej niszowe, niż w sklepach komercyjnych. Jakże się myliłem, jak powierzchowne były moje początkowe zachwyty! Pierwsze moje wejście do tej strefy nastąpiło w towarzystwie kamer, bo kręciliśmy akurat „Kulisy Sławy” dla TVNu i chłopaki jeździli ze mną wszędzie od tygodnia. Postanowiliśmy urządzić scenę, że oto Witkowski kupuje sobie różne rzeczy, a wszyscy się bardzo cieszą i pstrykają zdjęcia komórkami. Poszliśmy więc na stoisko Kas Kryst i zaczęliśmy przymierzać przed kamerą błyszczące, czarne płaszcze. W około cienia zainteresowania, a co gorsza płaszcze i w ogóle wszystkie ciuchy za małe. Kamera bezlitośnie rejestruje moje zmagania z rozmiarami s, bo widocznie tylko z pokazów tu są rzeczy. W końcu litościwie ktoś zrobił zdjęcie, ktoś znalazł mi jakiś czarny namiot, w który się zmieściłem, ale bez szału. Za to kiedy tylko kamery wyjechały, zaraz wszystko było. Zjawili się projektanci i zaczęli proponować mi uszycie wszystkiego na miarę, znalazły się osoby, które „rozpoznały”… Najważniejsze, że dało się wynieść z tej strefy kolekcję wizytówek, od tej pory już nic nie trzeba będzie kupować w banalnych galeriach sklepów!
Sława Zajcew - Nareszcie coś zapierającego dech w piersiach! Zwany „Czerwonym Diorem”, zaczynał karierę w latach 60., w Związku Radzieckim. Dziś trudno wyobrazić sobie kołchoźnice ubrane w jego kreacje, które inspirowane są folklorem, ale tylko, żeby tak powiedzieć, w treści. Socjalistyczne w treści, kapitalistyczne i burżujskie w formie, akurat dla bardziej wyrafinowanego, trzeciego pokolenia Nowych Rosjan. Mimowolnie nasuwało się pytanie, kto jest naszym „Biało Czerwonym Diorem” i ani Antkowiak, ani Ksymena Zaniewska jakoś nie nadawali się do tej roli…
spódnice (dla mężczyzn) - to jedna z dwóch rzeczy, która od lat jest widoczna na wybiegach, a nie może się przebić w modzie streetowej. Pierwszą z nich są nagie piersi, przykryte tylko szelkami, drugą - właśnie spódnice dla facetów. Ale tu druga z wymienionych tendencji nie miała najmniejszych problemów, tu wolno, przecież każdy wie, że Marc Jacobs pozwolił. O dziwo, z tymi piersiami na wierzchu nie przeszło nawet wśród publiki fashion weeka, panowie byli odważniejsi. (więcej por. → kreacje). Postanowiłem i ja zafundować sobie spódnicę. Poszedłem do sklepu i… załamałem się! Spódnice dla starej baby, na dodatek jakiś rozmiar XXL, to nie takie! Muszą być wąskie, czarne i wełniane!
ścianka → flesze
T jak Tatoo (szczeg. na szyi) - tatuaż to sprawa bardzo trwała, żeby nie powiedzieć: dozgonna. Zawsze więc śmieszy mnie, że i tu mody zmieniają się bardzo szybko. Od jakiegoś czasu królują komiksy i niestarannie pisane, jak długopisem, bazgroły. Ale możemy być pewni, że te cuda przeżyją modę i szybko staną się „vintage”.
toi toi - no to jest zawsze w tym kraju przykry temat. Choćby nie wiem, jak dobrze zorganizowana była impreza, dwie rzeczy zawsze zaszwankują. Po pierwsze, na zjedzenie czegoś miało się tylko czterdzieści minut, i już trzeba się było przepychać na nowy pokaz. A kolejki były takie, że jeśli się zaraz po pokazie wybiegło, to z parującym daniem akurat w chwili zaproszenia na kolejny się lądowało. No i co wybrać: czterdzieści minut w kolejce po jedzenie, czy trzydzieści w kolejce do toalet? A tu jeszcze należy dobrze wyglądać! Tylko prawdziwe damy potrafią dobrze wyglądać stojąc w wielkiej kolejce do toi toi. Stojąc z godnością i nie wykonując ze znudzenia dziwnych ruchów. Obiecałem sobie, że nie będę psioczył na realizatorów Fasion Weeka, bo to jednak jest wielka i pionierska impreza, dlatego tylko poproszę na przyszłość o więcej toalet.
W jak wąsy - to, że wąsy wrócą, wiedziałem już od dziesięciu lat. Prawdę mówiąc, czekałem na to. Siedząc dziesięć lat temu na głównej ulicy w Wiedniu i notując sobie, co mi się podoba w streetowej modzie, dojrzałem kilku kolesi z bardzo wąskimi wąsikami. I oto już można i u nas! Na Pudelku zapytaliby „tęskniliście”? PS. Oczywiście najdłuższe i najbardziej zakręcone miał Jacyków.
Z jak zaproszenia (por. Afterparty)
zdjęcia. Czasami zastanawiam się, czy człowiek kąpiący się we fleszach staje się na chwilę nieśmiertelny. Albo wyższy, młodszy, bogatszy, chudszy i ważniejszy. Bo innego pożytku z tych zdjęć nie ma. 99 % zostaje wykasowane, dwa, trzy - sprzedane. Naprawdę, zawód fotografa jest mało produktywny. Najgorzej jednak mają ci, którzy nie są pewni, czy mają już prawo być fotografowani, czy raczej jeszcze nie. Oni kręcą się nerwowo w okolicach ścianki, w czasie, gdy fotografowie wychodzą z pokazu, niby coś poprawiają przy czerwonym dywaniku, niby tylko tak ich tu przywiało, a może jednak zrobi się wokół tłum fotografów z fleszami. Jest w tych fleszach i w tych długich obiektywach coś fallicznego, szczególnie biorąc pod uwagę, że najczęściej faceci robią zdjęcia kobietom.
Czy wrócę na FW jesienią? Oczywiście. Bo jest to strefa wolności, bo wreszcie rzeczywistość się nie liczy, ważne są tylko pozory i efekt, bo jest to świat z pianki i mgiełki, gdzie można być sobą a nawet czymś więcej niż sobą, bo jest dużo przepięknych chłopców i darmowych soczków…